Lizbońskie roztęsknienie

This post is also available in: English (angielski)

Znów siedzimy na seledynowych krzesłach na brukowanym chodniku. Witrynę lokalnej kawiarni Despensa N.6 przenika słońce. Na śniadanie bezglutenowe naleśniki z brzoskwiniami albo gryczany chleb z żółtym serem. Wszystko jest Lizboną.

Samolot wlatuje w sam środek beżowego miasta. Rude dachówki błyszczą na tle rzeki Tag. Czerwony Most 25 de Abril unosi w sobie miliony goździków. Mógłby to być kadr z filmu. Ale to nie jest wymyślona historia. Fernando Pessoa czeka na nas tuż przy wejściu do metra. W brzuchu fruwają mi motyle, a miłość do Lizbony powiększa się, bo jest ze mną moja siostrzenica.

Metropolitano de Lisboa 

Od samego początku metro staje się naszą codziennością i zarazem niesamowitą galerią sztuki znanych portugalskich artystów. Dumne czarne postacie na kafelkach przedstawiające handlarki Lizbony z dzbanami na głowach na stacji Picoas


Mandarynkowa kula i kafelki jak głębiny morza na przystanku Oriente.

Marquez de Pombal z planami odbudowy miasta w ręku, wycięty z drewna pomiędzy peronami na swojej stacji w kolorach zielono-niebieskich. 

Kobiety Lizbony w różnych odcieniach marmuru, wapienia i grafitu ozdobione agatem na naszej stacji Campo Pequeno. Albo gigantyczne króliki na Cais do Sodré

Podróżujemy na czerwonych krzesłach w azurowym wnętrzu wagoników.  Rozmaici Lizbończycy wokół nas i to poczucie, że my też jesteśmy teraz częścią Miasta Siedmiu Wzgórz

Winda Santa Justa ma dostojną neo gotycką figurę wykutą w żelazie. Jej drewniane wnętrze przypomina królewski salon, który unosi nas z Baxia do Chiado. Na tarasie Lizbona rozświetla nas swoją niezwykłą panoramą.

A gdy schodzimy po schodach historyczne mury mieszają się z nowoczesnymi witrynami projektantów mody oraz z przestrzenią słonecznego Praça de Comercio

Motorniczy włącza ostro hamulec, bo żółty tramwaj lekko zsuwa się z uliczki, gdy do niego wsiadamy. A potem dzwoni wspinając się pomiędzy kamienicami.

Kiedy indziej wiezie nas po prostej do Alcântary, przystanek tuż pod czerwonym mostem, pod którym wznoszą się kamienice ozdobione Azulejo. A jeszcze innym razem rozrastają się pod nim kaktusy. Bo mamy okazję podziwiać most niemal z każdej strony.

LX Factory – dawna fabryka tekstyliów w Alcântarze. Zmieniona na miejsce sztuki. Odkrywamy tam ciekawe murale. Ale najbardziej podoba nam się księgarnia na czterech poziomach – Livraria Ler Devagar, w tłumaczeniu Księgarnia Czytaj Powoli, która została uznana za jedną z 20 najpiękniejszych na świecie. 

Kolejnego dnia ruszamy nad Atlantyk. Prosimy o bilety na prom do Montijo. Tymczasem chłopak przy kasie trochę się dziwi i poleca nam  Costa da Caparica plażę piękniejszą niż nam się marzyło. 

Z Cacilhas widok na Lizbonę jest jak zwykle najcudowniejszy. Zjadamy winogrona kupione na przystani. A potem pytamy po portugalsku starszego pana o autobus, który zawiezie nas nad ocean oddalony od Lizbony zaledwie o 45 minut.

I nagle się przekonujemy dlaczego surferzy tak kochają Portugalię. Bo na Costa de Caparica fale wznoszą się na 5 metrów i wrzucają nas w turkus.

Avenida da República to już w naszej dzielnicy. Okrążamy ją dookoła. To podobno świetna cześć miasta jeśli mieszka się w Lizbonie. 

Nad amfiteatrem w ogrodzie Fundação Colouste Gubelbenkian latają nietoperze, bo właśnie rozbrzmiewa eksperymentalny jazz zespołu The Selva. Muzykę pogłębia dźwięk przelatujących samolotów oraz szum ogromnych drzew. Jazz em Agosto  odbywa się w Lizbonie co roku. A nam udaje się w nim uczestniczyć. 

W drodze powrotnej wyrastają na murze przed nami graficzne kobiety z zasłoniętymi twarzami, odczytujące jakąś wiadomość, a nieopodal wznoszą się goździki. Bo czerwony goździk to symbol największej pokojowej rewolucji, która miała miejsce właśnie w Lizbonie 25 kwietnia 1974 roku i obaliła 50 lat dyktatury.

Celeste Caeiro pracownica restauracji dała przypadkowo czerwony goździk żołnierzowi, który umieścił go spontanicznie w lufie karabinu. A potem zrobili tak pozostali żołnierze i kwiaciarnie zaczęły rozdawać goździki wszystkim uczestnikom rewolucji. 

What Ever Art to nasz pensjonat w starej kamienicy. Gdy otwieramy dębowe drzwi korytarz hoteliku oświetlają artystyczne instalacje wykonane przez Carlosa właściciela. Na balkonie w małym ogrodzie kręcimy filmik: Nasz codzienny outfit. Czasami przychodzi do nas kot. 

Ach, Lizbono, kiedy zamykam oczy, znowu fruniemy w kolejce linowej nad Parque de Naçoes. A Ty rusujesz biały most Vasco da Gamy na jasnym błękicie.

Ciastko czekoladowe przy samym brzegu Tagu smakuje rajsko. Gwiazdy i kolorowe lampki błyszczą nad uliczkami aż do rana. Girlandy oplatają drzewa w Alfamie pozostałe po festynie świetego Antoniego, patrona Lizbony. 

I jeszcze zanim dotrzemy na lotnisko wysiadamy na stacji São Sebastião i przemierzamy kolejną ciekawą enklawę pośród kamienic, by znaleźć Rice Me Deli bezglutenową cukiernio-piekarnie, gdzie chrupiemy pyszne Pastéis de Nata. 

(…) 
W dzielnicach tego zaczarowanego miasta
Wszystko służy jako radość
A tęsknota staje się radosna
Przy dźwięku świtu, przy dźwięku Zdrowaś Maryjo
Idzie Lizbona ze swoją spódnicą w kolorze morza
Każda dzielnica to pan młody, który ją poślubi
Idzie Lizbona ze swoją kokardką i balonikiem
Z pieśniami na ustach i miłością w sercu

(…) 

Amalia Rodrigues “Lá Vai Lisboa” 

P.S. Roztęsknienie – to polskie słowo, które oddaje portugalskie saudade. Bo saudade, to nie jest po prostu tęsknota. To słowo połączone z portugalską tradycyjną muzyką Fado. Nostalgia, samotność, miłość i ratunek w jednym.

(Visited 121 times, 1 visits today)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *