This post is also available in:
English (angielski)
Dojeżdżamy do północnego Dublina i deszcz przestaje padać. A zza chmury wychodzi magiczne słońce. Bo nasz pierwszy przystanek to właśnie “Chmura Café” – Cloud Café. Gdzie siadamy na werandzie i możemy gapić się na North Strand Road. W tle lecą przyjemne piosenki i słychać szum miasta. A zielony, piętrowy autobus unosi się na kamiennym moście.
W kawiarni jest sporo bezglutenowych opcji. Po pysznym lunchu skręcamy w wąską uliczkę i podziwiamy hallowenowe dekoracje na szeregowych domkach. Panna młoda z niebieską twarzą buja się na framudze. Jesienny wieniec zdobi fuksjowe drzwi, kołatka w kształcie imbryczka stuka puk, puk. W chwili, gdy papierowe nietoperze milczą w oknie niczym pranie.

W oddali już widzimy powyginany stadion Croke Park, gdzie odbywają się mecze futbolu irlandzkiego. Oh, spacer wzdłuż Royal Canal, w którym pływają jesienne liście i nurkują łabędzie jest cudowny. A słońce tak zaskakuje, że aż odpinam rękawy od zimowej kurtki.
Po drodze zatrzymujemy się przy pomniku “Butów z brązu”, który nawiązuje do historii wymuszonego marszu najemców ze Strokestown, którzy zostali wyprowadzeni z Roscommon do Dublina w 1847 roku, ponieważ nie zapłacili czynszu podczas Wielkiego Głodu. W Dublinie wsiedli na statek do Liverpoolu, a następnie udali się do Ameryki Północnej na pokładzie jednych z najgorszych statków-trumien. Nie wszyscy przeżyli. Pomnik jest częścią szlaku National Famine Way, który mierzy 165 km.
Fays Dancing Shoes
Na Dorset Street znajduje się wyjątkowy warsztat szewski – Fays – jedyny taki w Dublinie, który założył Dan Fay. Od 55 lat rzemieślnicy tworzą w nim ręcznie buty do tańca irlandzkiego i dostarczają je tancerzom na całym świecie. Zostawiliśmy tam jedną parę wysłużonych w tańcu butów do naprawy dla pewnej świetnej tancerki. 🙂

Camera Repair Service
Gdy otwieramy szklane drzwi w kamienicy w samym centrum Dublina na Dame Street 29/30, najpierw rzuca nam się w oczy wiekowa winda za zygzakowatą kratą, w której może zmieścić się tylko jedna osoba.
Na czwartym piętrze wita nas Ron Loughnane, który naprawia aparaty analogowe oraz cyfrowe od 33 lat. To miejsce zostało założone przez społeczność dublińskich fotografów i narodziło się z pasji, aby pielęgnować pamięć o starej, manualnej technologii.
Odbieramy tam naszą Minoltę i rozmawiamy o miłości do retro aparatów. M. pstryka pierwszą fotkę z naprawionej lustrzanki, gdy rozmawiam z Ronem. Podczas tego niezwykłego spotkania budzi się we mnie iskra do tego, by jednak znaleźć taśmę milimetrową do mojej wiekowej kamery szpulowej. A Ron daje mi kontakt do sklepu, w którym być może mi pomogą.

Irish Film Institute
Z wypiekami na twarzy i z analogiem w rękach zagłębiamy się w Temple Bar, które jak zwykle tętni rock and rolowym życiem. Irish Film Institute, to miejsce, w którym bardzo często bywałam, gdy przed laty mieszkałam w Dublinie i ciągle do niego wracam. Zaprowadziła mnie tam moja przyjaciółka Samara.

Znajduje się tam kameralna sala kinowa, ale także mała restauracja oraz galeria irlandzkiego filmu. Pamiętam jeszcze jak wstąpiłam tu kiedyś w deszczowy dzień na “Manhattan” Woody Allena.
Tym razem zjadam lasagne wegetariańską i popijam lokalny browar Five Lambs, ku czci mojego kolegi Darenna, który mi o tym piwie powiedział. Przed instytutem na niewielkim placyku odbywa się Temple Bar Food Market w każdą sobotę. A tuż obok znajduje się
Photo Museum Ireland
tam oglądamy wystawę Steve Pyke “Portrety irlandzkich pisarzy”. A gdy potem przeglądamy książki spotykamy chłopaka z wyspy Inis Meáin. Bo okazuje się, że dziś ma miejsce prezentacja nowego numeru Goblin Magazine, który przedstawia kulturę irlandzkiego skateboarding-u od ponad 10 lat.
Kiedyś pisałam na blogu, o tym, że Budzę się na deskorolce z lękami na ramieniu. A to spotkanie ośmieliło moją pasję do jazdy na deskorolce znowu. Bo jak się okazuje skateboarding to nie tylko deskorolka, ale też niesamowici ludzie, fotografia, grafika i pomoc w trudnych sytuacjach życiowych takich jak depresja.
Na koniec wstępujemy do knajpki, gdzie brownie smakuje wyśmienicie, zupełnie jak Dublin. Miasto liryczne, trochę chaotyczne, miejscami brudne, ale tak bardzo swojskie, trwa na co dzień i w moich wspomnieniach.

Jeśli chodzi o mnie, zawsze piszę o Dublinie, ponieważ jeśli mogę dotrzeć do serca Dublina, mogę dotrzeć do serca wszystkich miast świata. W tym, co szczególne, zawarte jest to, co uniwersalne. – uważał James Joyce.
Tymczasem w Dublinie zapalają się kolorowe lampki. Puby robią się tłoczne, restauracje zadziwiają różnorodnością. Ludzie idą się bawić nie tylko w Halloween. My wracamy do Galway. Deszcz znowu zaczyna padać. Duchy: kota, Darrena (…) pozostają w naszych sercach.



