Budzę się na deskorolce z lękiem na ramieniu

This post is also available in: English (angielski)

Jest we mnie dużo lęków. Niektóre są uzasadnione, inne zaś zupełnie irracjonalne. Wszystkie promuje naświetlony ekranem komputera umysł. I choć wiosna wyciąga do mnie ręce przez otwarte okno, w głowie rośnie mur.

Spacer z lękiem

Zauważyłam, że gdy spojrzę lękowi w oczy i spróbuję rozszyfrować skąd się bierze, wtedy widzę wyraźniej jak wpływa na moje ciało oraz samopoczucie. Dziwnym trafem odkrywam w sobie siłę by wyjść z lękiem pod rękę. I spacer z nim zawsze wychodzi mi na dobre, bo gdy zaryzykuję w rzeczywistości wydarza się coś wspaniałego.

Tak było z deskorolką. Nie jeździłam na niej przez ponad miesiąc, gdyż bałam się spotkać innych skaterów, którzy regularnie ćwiczą w parku uniwersyteckim. Wstydziłam się pokazać z moją piękną, turkusową, deską, ja kobieta po 40-tce. Ta koncepcja była kompletnie irracjonalna, chociażby dlatego, że nie musiałam koniecznie jeździć na widoku innych. Mogłam znaleźć swoją przestrzeń i wybrać inną porę. Jednak uczucie lęku powodowało, że bałam się podjąć próbę, a czasem w ogóle wyjść z domu i tak dalej i tak dalej.

Pewnego razu zupełnie przypadkowo z pomocą przyszła mi Agnieszka oraz mój mąż. Z Agnieszką planowałyśmy spacer po kampusie. Napisała mi sms, żebym wzięła ze sobą deskorolkę. Z kolei Maciek tego dnia oznajmił, że mam wziąć ze sobą deskę bez żadnych wymówek. I choć myśli krzyczały we mnie, że będzie mi niewygodnie na spacerze, bo nie umiem jeszcze jeździć na wszystkich powierzchniach. Postanowiłam wbrew tym projekcjom zaryzykować. A gdy tylko stanęłam na deskorolce znowu ujrzałam przed sobą rudy horyzont.  

fot. Agnieszka Grzesiek

Postanowiłam trenować na desce każdego ranka, zamiast biegać nad rzeką. Bieganie i gimnastyka wydawały mi się oczywiste, ale pomyślałam, dlaczego by nie ćwiczyć na deskorolce. Skoro chcę jak najszybciej opanować płynną jazdę. Po raz kolejny poczułam, że skateboarding jest dla mnie jak kontemplacja.

Zaczynam od nowa

Marcowe słońce wstaje wcześniej. Budzę się więc skoro świt i obserwuję jak w ciągu trzydziestu minut wszystko się rozjaśnia (także w mojej głowie). Każdego dnia zaczynam od nowa, oznacza to, że nie zawsze tak bardzo mi się chce. Mimo wszystko narzucam sobie dyscyplinę, medytuję, jem owsiankę, a potem ruszam na deskę.

Na terenie kampusu znalazłam obszerną i gładką powierzchnię. Jest na tyle wcześnie, że dookoła nie ma dosłownie nikogo. Czasami krzyczą mewy prosto z nieba, a trawnik obok eksploruje pies. Niekiedy w budynku naprzeciwko ktoś zapala pierwsze światło. Ja tymczasem sunę w tą i z powrotem. Opanowałam płynną jazdę i na decku czuję się swobodnie. Kieruję deskorolkę gdzie chcę, a nie gdzie ona sama skręca. Zaczęłam jeździć też nieco szybciej. Odpycham się lewą nogą, a prawą mam na desce, co w slangu skaterów oznacza, że mam postawę Goofy. Następnym krokiem będzie dla mnie okiełznanie jazdy najróżniejszymi ścieżkami, nie tylko gładkimi. Bo mam ambicję podjechać kiedyś do centrum Galway. Pod budynkiem inżynieryjnym znalazłam lekkie wzniesienie, gdzie śmigam i ćwiczę hamowanie. A górka choć bardzo niska jest dla mnie naprawdę ekscytująca. Poranny trening zajmuje mi prawie godzinę. Na deskorolce pojawia się coraz więcej rys, a ja jestem szczęśliwa, bo to znaczy, że jeżdżę.

Oczywiście lęk nadal mi towarzyszy, nie znika, choć jestem spokojniejsza. Lęk to jak najbardziej naturalne uczucie. Wciąż boimy się i projektujemy nasze obawy oraz oczekiwania, a potem dziwimy się, że życie z nami nie współpracuje. Niestety to my sami siebie ograniczamy miażdżąc czasem marzenia. A przecież mamy na to wpływ, czy zaczniemy próbować i ryzykować. Nawet wytrawny podróżnik boi się przed podróżą.

(Visited 115 times, 1 visits today)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *