Na koncercie Boba Dylana

This post is also available in: English (angielski)

Poniedziałek obudził się ponury z nasionami mrocznego nastroju i wichurą zjedzonymi na śniadanie.

Wiadra deszczu,
Wiadra łez, (…)
Wiadra księżycowych promieni w mojej dłoni

– śpiewa Bob Dylan w jednej ze swoich piosenek. I w samy środku takich uczuć jedziemy na jego koncert do Dublina. Jednak z każdym kilometrem nasz dzień jest bardziej przejrzysty, nieważne, że w listopadzie robi się szybko ciemno. Cienkie frytki plus burgery wegańskie i drobiowe pod czarno-białym dachem pożarte w różowym świetle. Deszcz kapie na nasz stół w bocznej uliczce od Grafton Street.

Tymczasem za godzinę zamykają nasze telefony w futerałach z polaru, dwa wkładam do torby i siadam w plastikowym niebieskim fotelu. Patrzę na scenę. Światła gasną, teraz świeci tylko złoty księżyc. Bob Dylan w długiej czarnej wełnianej marynarce (dostrzegam dwa białe wyszyte wzory jakby celtyckie), stoi za pianinem niczym na drodze. I zabiera nas do Key West.

Key West to miejsce, w którym liczy się “być”

Stawiamy więc stopy mocno na ziemi.

Takie jest życie, takie jest szczęście
Kwiaty hibiskusa rosną tu wszędzie
Jeśli go nosisz, załóż go za ucho

Świetny kontrabas, pianino, perkusja, tamburyn, dwie gitary elektryczne oraz miękki i szorstki głos kumpla. Nie wszystko jest unplugged, ale czuję, jakby było. Ballady toczą się i trzeszczą jak pociąg towarowy (freight train). Jesteśmy tu i teraz, kiwając głowami w rytm bluesa.

Miałem kobietę w Alabamie
Była dziewczyną z lasu, ale na pewno była realistyczna
Powiedziała: Chłopcze, bez wątpienia musisz rzucić swój bałagan i wyprostować się
Możesz tu umrzeć, być tylko kolejną statystyką wypadków

Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy utworów z nowego albumu „Rough and Rowdy Ways”, ale ten koncert jest jak włączenie świeżej płyty, którą właśnie przyniosłeś. Tylko te wszystkie utwory, których smakujesz po raz pierwszy, są wykonywane na żywo przez wykonawcę specjalnie dla Ciebie.

Moje oko jest jak spadająca gwiazda

Nie patrzy na nic, ani bliskie, ani dalekie

Nikt mi nigdy nie powiedział, to po prostu coś, co wiedziałem

Postanowiłem oddać się Tobie

Gdy wychodzimy z przestrzeni 3Arena, nasze telefony wciąż są zamknięte w miękkich etui i nie wiadomo jak je otworzyć – Trzeba je zabrać do domu i przeciąć futerał nożem – śmieje się jakiś facet. Dublin w neonach, fale morskie wypływają ze szklanego budynku.

Ludzie czekają na tramwaj, inni siedzą na rogu w pubie lub wracają do domu przecinając rzekę Liffey. Dylan wciąż gra przez 200 km do Galway, tyle dobrych kawałków. Rano Maciek przynosi rogaliki z konfiturą jagodową i kawę z naszej kawiarni na rogu. Dzień zaczyna się powoli, a my mamy te piosenki zawsze ze sobą w podróży przez życie.

P.S. Sharon, myślałam o Tobie w trakcie koncertu i o Twoim NY.

(Visited 84 times, 1 visits today)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *