This post is also available in: English (angielski)
Nisko leżą pola Athenry
Gdzie kiedyś obserwowaliśmy wolne ptaki
Nasza miłość unosiła się na skrzydłach, mieliśmy marzenia i piosenki do śpiewania
Z piosenki “Fields of Athenry”
Gdy po długim czasie odważyłam się na samotną wycieczkę poza Galway spotkała mnie przygoda, o której nawet mi się nie śniło. W niedzielne przedpołudnie zapakowałam swój błękitny rower do pociągu i ruszyłam do Athenry, tylko dwa przystanki. Stamtąd skierowałam się na Tuam Road do rezydencji Castle Ellen House, gdzie odbywała się wystawa malarstwa „Town and Country”.
Droga 347 wiła się pomiędzy Polami Athenry. Przystanęłam na chwilę przy kamiennym murku, bo siedział tam rudy kot. W mojej głowie dzwoniła wiadomość od Hugh: Znajdziesz coś, czego zupełnie się nie spodziewasz. Po piętnastu minutach pedałowania dostrzegłam w końcu czerwoną tabliczkę z namalowanym portretem Castle Ellen House, a zaraz za nią bramę otwartą na oścież z dwiema flagami po bokach: irlandzką i hinduską. Szeroka aleja ciągnąca się za wejściem przypomniała mi tę biegnącą do domu Paul Cézanne w Aix-em-Pronvance na południu Francji.
Tymczasem byłam wciąż w Irlandii. Nad moją głową górowały piękne gałęzie drzew, a z boku przebijały zielone pastwiska, na których pasły się krowy. Gdy mnie zobaczyły, zbliżyły się do ogrodzenia i zaczęły stroić zdziwione miny. A może to były powitalne wyrazy pyska? Szaro-brunatny dom wolnostojący wyłonił się z traw. W czerwonych drzwiach na ganku pod jońskimi kolumnami stanęła kobieta ubrana w słoneczny sweter. To była artystka Yvonne Devine, która się tutaj wychowała. Nie wiedziałam jeszcze, że to miejsce odwiedzał przed laty poeta Oscar Wilde.
Wystawa „Town and Country”
Tuż obok dworu dostrzegłam oszklony domek przypominający werandę, albo szklarnię. Szyba w wejściowych drzwiach była popękana, ale wyglądało to jakby rysy na szkle wyrzeźbił artysta-czas. W środku pomieszczenia było sporo rupieci, jednak komponowały się one przytulnie z obrazami, rysunkami i multimedialnymi dziełami sztuki. Poczułam się jak na tajemniczym strychu, który uwielbiałam eksplorować w dzieciństwie, albo w bardzo starym pokoju lorda.
Moją uwagę przykuły ryby namalowane na wieczkach od puszek przyklejone na małych kawałkach drewna. Jeden taki obrazek stoi teraz na moim stole. Yvonne Devine – koordynatorka wystawy powiedziała mi, że są to łososie wyskakujące w górę z rzeki Corrib, która płynie przez Galway. Na wystawie znalazłam jeszcze sporo fragmentów z mojego miasta. Na obrazach główna ulica – Shop Street była ubrana w fioletowo- granatowe światło i można było wyczuć spokój przechadzający się pomiędzy budynkami.
Zaprezentowane na wystawie dzieła powstały podczas dwu miesięcznego pobytu Yvonne w hrabstwie Galway. Na co dzień artystka mieszka w Londynie. Większość prac powstała z recyklingu, z materiałów, które Yvonne znalazła w rezydencji.
Gospodarz o ciepłym sercu
Spacerowałam wolno tu i ówdzie. Tuliłam się do bardzo starych drzew. Szukałam ogrodu otoczonego murem (Walled Garden). Kiedy wreszcie znalazłam wielki dziedziniec, okrążony ciekawymi niskimi budynkami i zaczęłam przyglądać się starym kamiennym figurkom, usłyszałam nagle, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się i zobaczyłam sympatycznego starszego pana w fajnej kamizelce ze wzorem w kolorowe kwadraty. Zaprosił mnie do starego domu i okazało się, że jest właścicielem posiadłości.
Inżynier Michael Keaney kupił Castle Ellen House w 1974 roku i tym samym uratował go od zapomnienia. Stara się go odrestaurować krok po kroku, ale również chce utrzymać jego dawny klimat. Wnętrza wyglądają bardzo naturalnie i można poczuć się w nich jak w filmie z XIX wieku. Michael udostępnia swój niesamowity dom i piękny teren wokół dla publiczności w godzinach od 12.00 do 16.00. Jest gospodarzem o wielkim sercu, każdego przybysza traktuje wyjątkowo. Zaprasza też do siebie regularnie lokalnych artystów.
Michael, jego przyjaciel John i ja usiedliśmy przy stole. W przeszklonym pokoju z czerwonymi ścianami skwierczał dym w kominku, nad którym górowały wielkie bażanty i leżały stosy fotografii. Cień dawnych czasów odbijał się w bardzo starym lustrze. Przede mną leżała książka o historii Anglo-Irlandzkiej rodziny Lambert, która w 1810 roku zbudowała tę rezydencję i mieszkała w niej z pokolenia na pokolenie, przeprowadzając się z zamku wybudowanego w 1679 roku, którego ruiny znajdują się opodal wejście do dzisiejszego dworu.
Tymczasem okazało się, że mają wkrótce przyjechać znajomi Hindusi, by świętować Dzień Niepodległości Indii, który akurat wypadał na ten dzień. Michael ubrał granatową marynarkę i stanął w drzwiach by ich powitać. John zaś zabrał mnie do przedziwnego ogrodu (Walled Garden). W korytarzu olbrzymiego żywopłotu poczułam się niczym w dżungli. John znajdywał co i rusz małe dzikie jabłonie. Była tam też bardzo stara grusza, która rozrosła się aż na murze oraz drzewo o przedziwnych liściach sprowadzone do posiadłości z Kalifornii.
Po spacerze, John pokazał mi miejsce oddalone nieco od dworu, z pozoru był to mały domek, do którego prowadziły również czerwone drzwi. W środku odkryłam dość spory metraż i przedziwne pojazdy, m.in. pięknie malowany wóz cygański. Od wrażeń aż kręciło mi się w głowie. I rzeczywiście znalazłam tu coś czego w ogóle się nie spodziewałam. Poznałam bardzo interesujących ludzi i powoli planuję kolejną wizytę, bo chcę porozmawiać z Michaelem o historii tego miejsca.
Tymczasem wybierzcie się tam sami. Jestem pewna, że atmosfera Castle Ellen House i serdeczność gospodarza sprawi, że przeżyjecie piękną przygodę. A jeśli chcecie zatrzymać się na polach Athenry na dłużej, możecie zabukować jeden z dwudziestu pokoi na Airanb i spróbować wina z dworskiej piwnicy.
* “Fields of Athenry”, czyli “Pola Athenry”, to znana irlandzka ballada folkowa, napisana w 1979 roku przez Pete’s St. Johna.