This post is also available in: English (angielski)
Końcówka lata rozświetla się we mnie jak lampki na suficie w The Secret Garden, gdzie piszemy z Martyną wiersze przy herbacie truskawkowo-lawendowej. Galway gra na kontrabasie, puszcza oczko i przedstawia się nam wszystkim na nowo. Bo, gdy przyjeżdżają do mnie goście i ja staję się na moment turystką.
Szpinak z rodzynkami oraz mozaikowe patelnie w Cava Bodega przeganiają deszczowe chmury z prognozy pogody. Chwile wiją się jak szosa pomiędzy brunatno-zielonymi wzgórzami Connemary a potem roztaczają turkusowo- różowy blask na plaży Glassilaun. Rude wodorosty na grafitowych skałach pod naszymi stopami.
W samym środku olbrzymiej góry Burrenu, w jaskini Aillwee stuletnie refleksje skapują po granatowej ścianie prosto do krwiobiegu. Jesteśmy bez końca w iskrzącym Atlantyku, gdy wędrujemy klifami Moheru.
I nie wiemy co jest dalej, może Ameryka, albo cudownie domowe Indie, lub Wrocław, czy może tosty z jajkiem i avocado na śniadanie, pewnego ranka… Hej, wszyscy mamy tu essę*. Eużenia Team! Szafranowy ryż jak prezent na wynos. To my włóczymy się na plaży Silver Strand po zachodzie słońca razem z perłowym księżycem.
*mieć essę – ze slangu polskiej młodzieży – być na totalnym luzie nawet w ciężkiej sytuacji.