This post is also available in:
English (angielski)
Nie trzeba ze wszystkim zdążyć, gnać tu i tam… można było po prostu być, rozejrzeć się aż się zobaczy.
Wsiadam w tramwaj numer 4 i jadę na wyspę Katajanokka. To najstarsza dzielnica Helsinek, gdzie wychowała się pisarka Tove Jansson. Kiedy wysiadam i idę w górę ulicy, nagle decyduję się podjechać jeszcze jeden przystanek. Widzę kolejny zielony pojazd, biegnę a chłopak, który idzie chodnikiem wraca się i przybiega pierwszy, żeby zatrzymać dla mnie ten tramwaj.
Mój hostel leży tuż przy porcie skąd odpływają promy do Tallina. A po zmierzchu kicają olbrzymie zające, bo lubią gapić się na statki tak jak ja. Tramwaje dzwonią, mijając małe placyki. Budynki w kolorze cynoberu komponują się z klonami, świerkami i paprociami. Helsinki rosną w lesie.
W sklepiku Bicyclean, który znajduje się po sąsiedzku, czeka na mnie rower. Wypożyczyłam go jeszcze przed wyjazdem (online) na cały weekend dzięki uprzejmości Norberto. Choć sklepik jest w niedzielę nieczynny. Jednak Norberto napisał, że sam odbierze wehikuł z mojego hostelu w poniedziałek.
Rower w kolorze buraczkowym, pozwala mi dotrzeć, gdzie tylko sobie zamarzę, bo w Helsinkach jest pełno ścieżek rowerowych. Następnego dnia zjadam śniadanie w Fina Las Ventas Cafe i poznaję Bibianę, właścicielkę, która jest Kolumbijką i serwuje tu kawę ze swojej rodzinnej plantacji.

Popołudniu ruszam do Löyly – designerskiej, drewnianej sauny położonej nad samym morzem. Jadąc wzdłuż zatoki zatrzymuję się i pytam o drogę. A zaproszona przysiadam na kawę przy rikszy Morrisa. I dowiaduję się, że tu rowerzyści mają zniżkę.
Siedzimy na murku we trójkę z innymi klientami, rozmawiamy i gapimy się na żaglówki. Choć w tematach przewija się nawet depresja. Bo życie różnie się przecież toczy. A Helsinki według mnie nie noszą makijażu. Są naturalne i szczere, może czasem aż do bólu.

Live More, Care Less – motywuje lokalne grafitti. Wchodzę podekscytowana do osobliwego budynku przykrytego sosnowym płaszczem. Pachnie drewnem. Jest też kominek, a przez szpary pomiędzy deskami przebija Bałtyk.
Fińskie słowo löyly oznacza parę, która powstaje po polaniu gorącego pieca wodą. A wedlug fińskiej duchowości człowiek ma trzy dusze: ja, naturę i löyly, które sprawia, że bije serce i płynie krew. Dlatego po sesji w saunie zgodnie z radami współtowarzyszy wylewam wiadro zimnej wody na całe ciało. A jakże, piszczę.

Jednak już za chwilę wygrzewam się na tarasie nad morzem Bałtyckim, które jest mi bliskie. W oddali migoczą białe żagle i wyspy. Totalny chillout oraz zupa łososiowa. Tradycyjna fińska zupa, którą odtąd pichcę często.

Następnego ranka wsiadam na prom, który cumuje przy Market Square, gdzie od 1743 roku odbywa się tradycyjny targ z jedzeniem. Stamtąd płynę na niewielką wyspę Lonna. I zostaje na niej całkiem sama. Bo jest niedziela więc łaźnia i kawiarenka są zamknięte. Przy brzegu marszczy się błękit, pachną sosny i leszczyna. Bordowy rower oparty o saunę. Ale stołeczki i drewniane wiaderka milczą tak jak ja. Czuję się w takiej ciszy niesamowicie szczęśliwa. Na ganku dostrzegam gąsior z winem, na wypadek, gdyby powrotny prom jednak się nie zjawił.



Helsinki i Finlandia urzekły mnie tak, że zaczęłam uczyć się fińskiego. Choć to strasznie trudny język. A pojechałam tam po przeczytaniu powieści Miika Nousiainen “Korzenie”. Jej bohaterami są dwaj bracia. Jeden z nich, Esko mieszkał w dzielnicy Töölö, klasycznej, starej z beżowymi kamienicami. Na której końcu znajduje się słynna Cafe Regatta, gdzie siedząc przy stoliku nad jeziorem i zerkając na kajaki, delektowałam się ciastem z jagodami i kawą.



Ostatniego dnia mknę groblą na wyspę Tervasaari. Gdzie Helsińczycy uwielbiają spędzać czas wieczorami na rozmowach, spacerach, graniu na gitarze. Siadam na zielonym pagórku i żegnam się z Helsinkami. Ale przecież mam rower, zdążę więc do Kalio, dzielnicy, w której mieszkał Pekka, drugi z bohaterów książki. Kalio jest artystyczne i przytulne. Puby, kawiarenki, stoliki na ulicach, ale nie jakiś tłum. Bardziej jak na spotkaniu z sąsiadami. Przysiadam spontanicznie w Sivukijasto, pubie, który nazwano biblioteką.
Helsinki położone na lądzie i jednocześnie na archipelagu, zielone, błękitne, beżowe. Stare, portowe, nowoczesne. Niesamowicie zaprojektowana lokalna zieleń. Ciekawe muzea i galerie sztuki. Tramwaje, promy i rowery. Wspaniale tu odpoczęłam i zamierzam wracać i zapuszczać się dalej w Finlandię.

A na lotnisku też wszyscy mieli gdzie się wylegiwać czekając na samoloty, bo siedzenia, to prawie kanapy albo leżaki. Niektóre z nich imitują skały. A na ekranach zamiast reklam wylewa się morze, szumi las i śpiewają ptaki. Wiem od Bibiany, że nie jest łatwo kiedy spadnie śnieg. Dlatego Finowie tak celebrują światło.
*cytat na początku z opowiadania Tove Jansson.