This post is also available in: English (angielski)
Nie myśl człowieku, jakie mogłoby być twoje życie, bo inne byłoby nie twoje.
Czesław Miłosz, Dolina Issy.
Skąd jesteś? – to pytanie słyszałam tysiące razy w swoim życiu. I zawsze zastanawiałam się, czy mam powiedzieć skąd pochodzę, czy gdzie aktualnie żyję? Gdy mieszkałam w Polsce odpowiedź wydawała się prosta, bo tam się urodziłam. Choć dokładnie przyszłam na świat w Warszawie, a po pewnym czasie przeprowadziłam się do Wrocławia.
Kiedy przybyłam do Irlandii, zawsze byłam z Polski. Tymczasem żyję na wyspie już dziesięć lat i naturalnie czuję się z Galway, które kocham tak samo jak Wrocław. Teraz kiedy jestem w Dublinie, albo w Kadyksie, choćby wirtualnie odpowiadam, że jestem z Galway. Chociaż na początku jako emigrantce wydawało mi się, że jestem tu gościem. Jednak to niemożliwe pozostawać turystą przez tyle lat.
Wszystko od nowa
W innym kraju musiałam nauczyć się wszystkiego od nowa. Kupowania bułek w sklepie, biletów w autobusie, mówienia i pisania w innym języku, a nawet wyrażania uczyć i tworzenia metafor. Bo dopiero kiedy zgłębisz obcy język, orientujesz się, że pewnych rzeczy nie da się przekalkować z języka ojczystego oraz tego wszystkiego co brałeś za pewnik. Musisz nauczyć się myśleć w innym języku i żyć w odmiennej kulturze. Opanowanie tej umiejętności zajęło mi kilka lat i nadal trwa. Za to bardzo szybko przyzwyczaiłam się, że na ulicy ludzie pozdrawiają się wzajemnie i wymieniają uśmiechy choć nie koniecznie trzeba odpowiadać na każde: Hello. A słowo sorry, czyli przepraszam jest chyba najbardziej popularne w całej Irlandii.
Dostosowałam się także do tego, że w jednym kranie leci woda ciepła, a w innym zimna, kaloryfery włącza się pstryczkiem, bo przeważnie są elektryczne. A na ulicy ruch jest lewostronny. Poznałam nowe tradycje i zaczęłam wyplatać co roku krzyż z sitowia na Imbolc. Wyśniony ocean stał się codziennością i bezustannie mnie zachwyca tak samo jak wszędobylskie grafitowe skały na które mogę wspiąć się dziś, albo jutro.
Powszedniość pachnie niezapominajkami
Nowy kraj krok po kroku stał się mi bardzo bliski, ale nie jestem jeszcze pewna czy jest już moim krajem? Pamiętam wszystko dokładnie z poprzedniego kraju, choć po pięciu, czy dziesięciu latach pewne rzeczy stały mi się obce. Nie dlatego, że Polski już nie kocham, ale dlatego, że na co dzień funkcjonuję w innych warunkach i one stały mi się naturalnie bliższe. A także, że patrzę teraz z innej perspektywy.
Czasami rodacy zarzucają mi, że teraz gdy mieszkam w Irlandii, to już w Polsce mi się nie podoba, a niektórzy nawet uważają, że porzuciłam ojczyznę. A ja wyjaśniam, że to wcale nie jest takie proste. Słynny poeta Czesław Miłosz, który żył na emigracji długie lata napisał, że jeśli pomieszka się w innym kraju co najmniej pięć lat, to już na zawsze będzie się rozdartym pomiędzy dwa kraje. I ja to tak dokładnie czuję. Na początku tęskniłam za wieloma rzeczami z Polski, nadal bardzo brakuje mi najpiękniejszych lasów jakie kiedykolwiek widziałam. Jednak teraz wydaję się być bardziej z Galway. To tu wdycham powszedniość niczym zapach niezapominajek.
Zastanawiam się tylko jak to będzie kiedy przeprowadzę się jeszcze do innego kraju. Być może do Hiszpanii. Już wiem, że będę musiała zacząć wszystko od nowa, nauczyć się języka hiszpańskiego i zupełnie innych zwyczajów. Czy wtedy będę składała się z trzech krajów? A może po prostu doświadczę, kolejnej, innej codzienności i do końca życia będę wytrzeszczała oczy ze zdziwienia? Choć to dokładnie tak samo, gdy byłam dzieckiem. Gdyż zawsze uwielbiałam obserwować najdrobniejsze szczegóły dookoła oraz być w drodze. Nawet kiedy stałam w miejscu, na polu mojej babci pełnym różowych stokrotek, wyobrażałam sobie, że gdzieś właśnie się włóczę. Choć z natury boję się zmian, a może ich nawet nie lubię, to ciekawość miejsc, ludzi, kolorów, słów, drzew, ptaków, wierszy pozostaje silniejsza. To moja podróż.
A jakie Wy macie przemyślenia? Może też żyjecie na emigracji? Albo czujecie przynależność do zupełnie innego miejsca niż tego, w którym aktualnie mieszkacie? Podzielcie się w komentarzach.
P.S. Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie zdjęcie, które zrobił mi mój mąż. Stałam na skrzyżowaniu, a drogowskaz wskazywał na Galway. Niby zwykła rzecz, a dała mi do myślenia.
byłam w Stanach u rodziny – zagranica to nie dla mnie, Polską mam wszędzie – w języku, głowie, poczuciu humoru, literaturze, smakach, przyrodzie itd.
I ja mam Polskę w języku i w literaturze, no i w przyjaciołach za którymi tęsknie, choć można przecież się spotkać w różny sposób. Jednak teraz do tego wszystkiego dołączyła Irlandia i język angielski, więc zgadzam się z Miłoszem. 🙂