Uczę się pisać reportaż

This post is also available in: English (angielski)

Na wszystko przychodzi odpowiedni moment

Kiedy zaczynam pisać, u ramion wyrastają mi niebieskie skrzydła i w sobotę rano lecę po kawę, choć na ulicach Galway szaleje gradowa burza. W bluzie Portishead oraz ze szkicami tekstów pod czapką czuję się sobą i wiem, że tym razem nic mnie nie zatrzyma. Bo oto jestem na wymarzonym kursie reportażu, który prowadzi reporter Marcin Kącki.

Otwieram na pulpicie żółty plik, gdzie kilka lat temu ukryłam wywiady z irlandzkimi kobietami, które żyją z pasją. Dzięki grupie reporterskiej przyglądam się im na nowo. Wspominałam już na blogu o tym, że pracuję nad własną książką. Jednak, gdy wreszcie odważam się przedstawić jedną z moich bohaterek potencjalnym czytelnikom, czuję się tak, jakbym przekraczała Bramę Isztar. Lwy i mityczne smoki Muszhuszu szepczą do mnie, że tym razem nie ma odwrotu, bo oto rozpościera się przede mną konkretna droga do Babilonu – miejsca niebios i ziemi, siedziby życia.

Mam osiem wywiadów z kobietami, które spotkałam na swojej drodze. Mieszkają w Irlandii i są już dawno po 40-stce, a nawet po 60-tce, jednak wciąż jest w nich świeżość, tak jakby każdego dnia rodziły się na nowo.

Chociaż moi towarzysze – reporterzy znaleźli w zaprezentowanej przeze mnie historii wiele luk, przejrzeli mnie na wylot. Bo w kobietach, z którymi rozmawiam szukam jednocześnie odpowiedzi na to jak zachować do późnych lat swoją własną iskrę do działania i naturalność.

– Zajmijcie się tematami, które podpowiada Wam serce – radzi na warsztacie Marcin.

– Wysłuchajcie człowieka, dajcie mu się wygadać.

Uczę się więc przede wszystkim pracy z bohaterem, bo to człowiek jest nośnikiem historii. Nareszcie dostrzegam, dlaczego o tak wiele muszę jeszcze dopytać, by moja opowieść była przekonująca i absolutnie nie zmyślona. Ośmielam się i drżącym placem piszę wiadomość na “what’s -upie” do mojej rozmówczyni, której nie widziałam kilka lat.

Tymczasem w poniedziałek rano znów wstaję o piątej i jadę do fabryki, autem, w którym wszyscy oprócz mnie gadają po portugalsku. A kiedy wysiadam z samochodu kręci mi się w głowie od ciemności. Ale warto, bo śniadanie jem przy jednym stole z Brazylijczykami, którzy opowiadają mi o jasnych, długich, radosnych, stresujących dniach w dusznym São Paulo, zielonej Goiânia, innym niż myślę Rio oraz rozmaitych ścieżkach, które przywiodły ich do Irlandii. Wracam do domu, rozsypuję tapiokę na gorącej patelni, a ona sama skleja się w biały wrap jak reportaż.

(Visited 69 times, 1 visits today)

Leave A Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *